piątek, 8 sierpnia 2014

Może by tak Makaroni...?

Idąc  od końca- po deserze czas na obiad. My wybraliśmy się do malutkiej knajpy z makaronami. Nie ukrywam, nie mogliśmy tam trafić, ale dzięki temu mieliśmy przepiękny spacer ;)


Makaroni

Cóż można powiedzieć o Makaroni? Na pewno to, że nie spodziewałam się, że w niecałe 5 min dostanę świeży, cudowny makaron bez wyczuwalnego odgrzewania. Niestety, zostały tylko dwa sosy, więc dużego wyboru nie mieliśmy (jest to jak najbardziej zrozumiałe- byliśmy późnym popołudniem w sierpniowy piątek). Carbonara była idealna! Śmiem twierdzić, że była lepsza od tej z drogiej włoskiej restauracji w Gdańsku. Tomek jako wegetarianin dostał sos śmietanowo- szpinakowy z dodatkowymi suszonymi pomidorami i razowym makaronem. Pomidorów mogłoby być więcej, ponieważ genialnie dopełniały całość. Do tego dość oryginalne podanie w kartonikach na wynos sprawiło, że spacer po Warszawie nabrał nowego blasku.






Jeśli chodzi o ceny to jak na warszawskie standardy dość przyjemne- za porcje, którą na prawdę da się najeść zapłaciliśmy około 12 zł. Do tego przemiła obsługa i mamy przepis na cudowny lokal ;).
Na pewno nie raz jeszcze będziemy tam zaglądać i próbować inne sosy. Cudownie włoskie klimaty tak blisko centrum Warszawy- idealnie na upalne wakacje!




FB: https://www.facebook.com/pysznemakaroni?fref=ts

środa, 6 sierpnia 2014

Ulica Baśniowa

Pogryzając antonówki, które przywiozła mi babcia postanowiłam nadrobić blogowe zaległości. 
Zaraz po sesji zaczęłam pracować i to pracować dość ostro (10 godzin w pracy + 4 na dojazd), generalnie po powrocie do domu marzyłam tylko o łóżku. Dzięki Bogu zarobiłam na wyjazd do Turynu i od poniedziałku mam 2 tygodnie laby na wsi, a potem moje wymarzone Włochy! 
Przez te kilka dni zdążyłam zajrzeć to tu, to tam i mam kilka ciekawych, wakacyjnych propozycji na obiad, deser, nocne, po-imprezowe "gastro" i zakupy ;) 




Zacznę (jak to ja) od deseru.

Jeżdżąc tramwajem od pracy zauważyłam wielki napis "Lodziarnie Ulica Baśniowa". Czy coś bardziej mogło mnie przekonać do tego miejsca niż połączenie dwóch dziecięcych wspomnień? Nie. Od razu wysłałam wiadomość do Tomka o treści "Zabierz mnie do baśniowej lodziarni." . Odpowiedział jak to on - "Nie wiem gdzie taka jest, ale Cię zabiorę.". No, to jest odpowiedź. Trochę było nam nie po drodze, ale w końcu wybraliśmy się tam 1 sierpnia (zaraz przed obchodami 70 rocznicy Powstania warszawskiego). 
Dojazd jest świetny, zaraz koło Arkadii i przystanku tramwajowego. Wystrój miejsca również do mnie przemówił, może nie tak bajkowy jak w "Eat me Drink me", bardziej stonowany. 
Jeśli chodzi o lody to mam mieszane uczucia. Pierwszy raz spotkałam się, że lody nie są sprzedawane na "kulki" tylko na porcje, a w ramach tej porcji możemy wybrać ile chcemy smaków (im więcej smaków tym mniej każdego z nich będzie). Smaków jest na prawdę wiele i widać, że robione są na miejscy. My zdecydowaliśmy się na m.in gorzką czekoladę, arbuza, makaronikowy i pistację (nie ważne gdzie jestem zawsze jem pistacjowe lody;)). Najlepsze naszym zdaniem były pistacjowe i gorzka czekolada (pierwszy raz widziałam tak czarne lody ;)). 
Ceny są spore. Nasza średnia porcja kosztowała 10 zł, czyli równowartość mniej więcej 4 kulek u konkurencji, a było ich chyba mniej. Podanie ich w dziwnie cienkim rożku też nas zaskoczyło, lody trochę spływały, ale wafelek był cudownie chrupiący i słodki. 

Generalnie na plus z malutkim minusem za ceny, ale ja jestem tylko studentką z małą pensją :P.
Pewnie kiedyś jeszcze wpadniemy, raczej na jakaś szczególną okazję, co nie jest złe- lubię sobie sprawiać takie słodkie, niecodzienne przyjemności ;)

FB:https://www.facebook.com/ulicabasniowa?fref=ts







Obiad, nocne posiłki i zakupy już niedługo na blogu ;)

czwartek, 3 lipca 2014

Łódzkie oderwanie się od rzeczywistości.

Od wyjazdu do Łodzi minął prawie miesiąc. 
Bardzo ciężki miesiąc. 
Od razu po powrocie musiałam szybko się zmobilizować do nauki- przyszła sesje. Jak zwykle nieoczekiwanie, z zaskoczenia. Dlatego ten wpis wylądował na moim blogu z kosmicznym opóźnieniem. 


Wiele się nasłuchałam na temat tego miasta, że jest brzydkie, oprócz Manufaktury dosłownie nie ma tam nic wartego uwagi... Jednym słowem dziura! 
Nic bardziej mylnego! Łódź pokochałam od pierwszego wejrzenia i z każdą chwilą moja miłość rosła. Jak można się domyślać wraz z siostrą starałyśmy się, aby ten wyjazd był jak najbardziej studencki- zobaczyć dużo, a zapłacić mało ;). Aby łódzka notatka była bardziej przejrzysta postaram się wypunktować rzeczy godne uwagi związane z podróżą i pobytem. 

1) Dojazd.
Już kilka wyjazdów temu stwierdziłyśmy z Natalią, że chyba niedługo dostaniemy karty stałego klienta w Polskim Busie. Tak, po raz kolejny skorzystałyśmy z ich oferty. Nie dość, że podróż jest szybka i komfortowa to jeszcze stosunkowo niedroga (70 zł w obie strony- jedyny minus dla mnie studenta to taki, że nie mają żadnych zniżek :/)

2) Zakwaterowanie
Tu niestety miałyśmy mały wybór. Szukając noclegu jakieś 1,5 miesiąca przed planowanym wyjazdem, wszystkie tanie hostele były już pozajmowane. Udało nam się znaleźć bardzo przyjemny hostel zaraz przy głównej ulicy (Hostel Flamingo). I może cena nie jest najmniejsza (120 zł za pokój dwuosobowy), to jednak wygoda była- przestronny pokój na poddaszu, łazienka, śniadanie wliczone w cenę, wi-fi i bardzo miła, młoda i kontaktowa obsługa. Zdecydowanie jeszcze nie raz ich odwiedzimy.

3) Kawiarnie
Byłyśmy tylko w jednej, ale za to godnej polecenia- Cafe Kofeina. Generalnie Łódź jest wypełniona pięknymi kawiarniami, niestety do Łodzi przyjechałyśmy tylko na dwa dni więc wiele jeszcze przed nami. Cafe Kofeina urzekł nas obsługą, i przepysznymi napojami. Jak dla mnie wystrój jest zbyt ponury choć niektórzy powiedzą, że jest "klimatyczny" ;).






4)Jedzenie
Mimo, iż nie przepadam za jakimikolwiek sieciówkami to tu nawet one mnie urzekły ;). Na pierwszy obiad poszłyśmy do Sphinxa. Wybór nie był przypadkowy, studenci mają 50% zniżki na wybrane dania. Niestety legitymacje mam tylko ja, jednak ładnie uśmiechnęłyśmy się do pana kelnera i powiedział, że jedna legitka wystarczy ;). Jak pewnie większość z was wie, do każdego dnia dostaje się tam takie placuszko- chlebki.
Generalnie są okrągłe. Ja natomiast dostałam.... serduszko. A pan kelner stawiając przede mną talerz nachylił się i powiedział ,, Z pozdrowieniami od szefa kuchni". Mała rzecz, a cieszy ;).




Kolejnym miejscem do którego poszłyśmy na obiad była naleśnikarnia Manekin. I mimo, że w Warszawie raczej wszyscy śmieją się z nich ( a raczej z kolejek na chodniku przed Manekinem), to Łódź chyba jeszcze nie poznała tego fenomenu. Za kilkanaście złotych dostałyśmy ogromne naleśniki ( ja z łososiem, Natalia z kurczakiem) do tego ciepłe sosy i najlepsza lemoniada jaką piłam w życiu. Do tego wystrój jak w starym tramwaju... Zdecydowanie to miejsce dla mnie.




5) Zakupy
Uwielbiamy z Natalią przywozić z naszych podróży praktyczne pamiątki (biżuterie, ubrania, dodatki). Łódź zapunktowała u nas wieloma tanimi sklepikami z odzieżą, sklepami indyjskimi i sklepami w których ubrania były tak niespotykane, że aż trudno było nam uwierzyć, że w jednym miejscu są rockowe koszulki, futerkowa kurtka, śpioszki pingwinki i sweter w jeże. Tak, Łódź jest rajem dla hipsterów, teraz to widzę.





6) Nocne życie...
Żadne miasto nie jest bez wad! Nocne życie w Łodzi jest... no właśnie nie ma go. O  godzinie 22 ul. Piotrkowska była zupełnie pusta. Wszystkie sklepy pozamykane, nie mówiąc o fast foodach... Znalazłyśmy jeden otwarty bar! Chmielowa Dolina przywołała nas do siebie dochodzącą ze środka piosenką ,,Zombie". Odbywało się tam karaoke. I choć prawie wszystkie stoliki były puste nie chciałyśmy opuszczać tego miejsca. Pyszne drinki, świetna muzyka. Miałyśmy ochotę spędzić tam całą noc.





7) Koncert!!!
Od tego powinnam zacząć... ;) Avenged Sevenfold... Tak, czekałam na to 6 lat i się udało! Mimo mojego wielkiego zdenerwowania na organizatorów sam koncert był cudowny. Wybuchy, ogień i ONI! Chłopaki pokazali, że dla nich nie liczy się ilość fanów, a ich jakość. Zagrali wszystkie najbardziej znane piosenki. Zapewniali nas, że nasz związek (Polska- a7x) dopiero się rozpoczął. Za każdym razem, gdy mi ciężko i pomyślę o tym koncercie uśmiech mechanicznie pojawia się na mojej twarzy. Nie zawiedli mnie.


















Taka była moja podróż do Łodzi. Pełna pięknych miejsc, wspaniałych wspomnień... Chcę tam wrócić!



















Przydatne linki:

  • PolskiBus http://www.polskibus.com/
  • Hostel Flamingo http://www.lodz.flamingo-hostel.com/
  • Cafe Kofeina https://www.facebook.com/cafekofeina?fref=ts
  • Sphinx http://www.sphinx.pl/
  • Manekin https://www.facebook.com/pages/Manekin-%C5%81%C3%B3d%C5%BA-Fan-Page/199532676737109?fref=ts
  • Chmielowa Dolina https://www.facebook.com/PubChmielowadolina

piątek, 9 maja 2014

Hiszpańska otwartość i FC szał

Nie rozumiem zachwytu piłką nożną. Jednak na Camp Nou trzeba było zajrzeć na chwilkę. Panuje tam FC szał. Nawet nie wiem co więcej na ten temat napisać. Mnie to nie bawi i tyle.
Z innych "must see" byłam w Parku Guell i przed Sagradą Familią. Piękne. Monumentalne. 
Trochę już mnie męczy ten wyjazd... Nie sądziłam, że to powiem. Myślę, że w taką podróż powinnam jechać w innym towarzystwie. 
Dobra, koniec marudzenia ;)
Co mnie urzekło?
Hiszpańska otwartość. To, że będąc w sklepie młody chłopak, pyta jak mijają mi wakacje, bo już mnie tu widział któryś raz. To, że na targu częstują mnie owocami i nawet nie po to, żebym je kupiła, ale żebym zobaczyła jakie są cudowne. To miłe. Potrafi poprawić humor ;)







Uliczni grajkowie- to kolejna wspaniałość Barcelony ;)