środa, 19 czerwca 2013

Sesja to idealny czas na poznawanie nowych miejsc!

Dla mnie może nie nowe ( Powiście to 3 lata mojego liceum;)), ale w nowym towarzystwie.
Gdy sesja rozkręciła się na dobre znaleźć spokojne miejsce do nauki, bez "twarzoksiężki", pand Online i innych rozpraszających rzeczy jest na prawdę trudną sztuką. Nam się udało! W okolicy studenckiej "Mekki"  ( czyli BUWu) znajduje się malutka, ale jakże urocza kawiarnia Kafka! Od zawsze miałam słabość do tego miejsca, połączenie książek, dobrej muzyki, aromatycznej kawy i przepięknie wyglądającego jedzenia!
No i te leżaki! W upalne dni, na placyku przed kawiarnią wylewa się morze leżaków, koców, rowerów, właścicieli z psami i rodziców z dziećmi... W czasie, gdy oni odpoczywają dziewczyny z obsługi (brzmi to strasznie... powiedziałabym lepiej dziewczyny z Kafki ;)) biegają pomiędzy nimi donosząc zamówienia. Wszystko wygląda jak na włoskiej prowincji, gdzie czas płynie wolniej, a słonce świeci mocniej. Jednym słowem idealne miejsce, by w spokoju otworzyć laptopa i miliony książek o elektromagnetyzmie i zacząć się uczyć. Nauka nie byłaby tak przyjemna gdyby nie  lemoniada o smaku mango i tu było moje wielkie zaskoczenie. Lemoniada zawsze kojarzyła mi się z bardzo prostym cytrynowym, przez co bardzo kwaśnym napojem. Gdy zostałam zapytana o smak, wzięłam pierwszy, który wymieniła mi Pani przyjmująca ode mnie zamówienie. Jaka była? Cudownie zimna, dość gęsta, z listkiem melisy i dwoma czarnymi , smukłymi słomkami... Minusem jej jest to, że była strasznie słodka i zamiast ugasić pragnienie jeszcze je spotęgowała. Aczkolwiek ogólnie oceniam bardzo pozytywnie :)
Jedynym minusem tego miejsca jest to, że jedzenie raczej nie jest na kieszeń przeciętnego studenta. Może to przez to, że chodzą tam często ludzie z pierwszych stron gazet, gdy chcą choć raz poczuć się anonimowo (my spotkaliśmy Martę Kaczyńską z córeczką i pieskiem :))
Jak zwykle podaję adres, na prawdę warto przyjść i poczuć ten niesamowity klimat.





niedziela, 9 czerwca 2013

Krótkie podsumowanie juwenaliów!

Trochę zaniedbałam bloga... Wiem, ale postaram się nadrobić! Ostatni miesiąc był bardzo intensywny i powoli chcę go tu opisać ;)
Jak wiadomo maj/czerwiec to miesiące, którymi władają studenci! Czerwiec to oczywiście sesja, a maj to JUWENALIA!
Gdy teraz o tym myślę to wraz z przyjaciółmi "zaliczyliśmy" wszystkie większe juwenalia w Warszawie.
1.  Juwenaliowy maraton zaczęłam z moim ukochanym na koncertach naszej uczelni. Mimo burzy i niekoniecznie naszych brzmień bawiliśmy się bardzo dobrze (ja szczególnie,bo poznałam dużo ludzi- lubię poznawać nowych ludzi :P).


2. Kolejny weekend należał do 2 uczelni : Akademii Medycznej i Politechniki. W parku Sowińskiego i koncercie Farben Lehre, było hm... specyficznie! Średnia wieku punków 16 lat i nieustanne pogo pod sceną.  Może przez to, że nałogowo słuchałam tego zespołu w gimnazjum poczułam się staro :P. Za to na politechnice działo się, oj działo! Poszliśmy na koncert Happysadu, czyli zespołu który idzie ze mną przez życie od 13tego roku  życia. Dzięki temu, że byliśmy sporo wcześniej udało nam się zająć idealne miejsca pod samą sceną. Nie spodziewałam się, że na takim lekkim zespole będzie takie pogo, o czym świadczył fakt, że zamiast martensów założyłam turkusowe trampki :p No nic, bawiliśmy się świetnie, co z tego, że piach mieliśmy dosłownie w każdej części ciała ;). Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że nie ważne jaki koncert- ważne z jakimi ludźmi!




3. Największą imprezą na jaką czekałam od listopada były juwenalia SGGW, czyli URSYNALIA. Jeszcze jakiś miesiąc temu wydawało się, że będzie to jedna z lepszych imprez rockowych w Europie... Legendy na scenie... Stosunkowo nie drogie bilety...  Niestety w tym roku nad Ursynowem wisiała plaga niepowodzeń. Najpierw kompromitujące wybory MISS SGGW, a potem problemy finansowe Ursynaliów. Zespoły rezygnowały szybciej niż je podawano. Jeden z zespołów, który miał grać w niedzielę wieczorem zrezygnował w niedzielę rano... No nic, Zapowiadało się cienko. Jak było ? Dla mnie mimo wszytko cudownie :)! Klimat przypominał Woodstock, błoto wszędzie i to do kostek, ludzie w każdym wieku, a gwiazdy, które mimo wszystko zostały, pokazały na co je stać. Mi osobiści najbardziej w pamięci pozostały koncerty HIM-u i Royal Republic. To jedne z tych koncertów o których opowiada się latami i przypomina w najcięższych momentach sesji ;)




Podsumowując, koncertowo ten miesiąc był LEGENDARNY (wybaczcie za to stwierdzenie, stałam się ostatnio fanką serialu "jak poznałem waszą matkę?";)). Dziękuję wszystkim, którzy tak dzielnie towarzyszyli mi w każdym momencie juwenaliowego koncertowania! Za rok znów to powtórzymy ;).
Po takim maju czuję, że mam siłę, aby wraz z moimi uniwersyteckimi przyjaciółmi pokonać zbliżającą się sesję !
xoxo