niedziela, 30 marca 2014

Pierwsze urodziny bloga!

Nie wiem kiedy ten czas zleciał... 
Siedzę dokładnie w tym samym miejscu w pokoju co rok temu.
Znów piszę post. Tym razem za oknem w ciągu dnia było pewnie coś około +20 stopni, rok temu był śnieg po kolana i -10 stopni ;) 

Lubię czasami powspominać. 
W tylu miejscach byliśmy z T. przez ten rok. 
W tylu wydarzeniach braliśmy udział...

Wiem, że może te nieco ponad 3 tyś. wyświetleń to nic w porównaniu  z innymi tego typu blogami- dla mnie jednak to wiele i na prawdę bardzo się z nich cieszę ;)!
Może jakieś postanowienia i refleksie po tym roku? Hm... Na pewno mam jeszcze mnóstwo pomysłów na potrawy i miejsca w które chcę pójść, miasta i kraje (!) do których chcę pojechać, smaki, których nie znam, a bardzo chcę spróbować i wprowadzić do mojej kuchni. 
Jedzenie i gotowanie to moja pasja, ona nigdy się nie skończy, dlatego też nigdy nie zabraknie mi pomysłów na wpisy którymi będę chciała podzielić się z całym światem ;).



Tak w skrócie wyglądał ten blogowy rok ;)



A to właśnie co znalazłam i podpisuję się pod tym w 200% ;)

sobota, 29 marca 2014

Domowe Crumble z owocami

Miałam ochotę na coś słodkiego. Gotowe słodycze jem tylko w tygodniu, gdy nie mam czasu na nic swojego. Usiadłam na łóżku z książką kucharską na kolanach... Przekartkowałam szybko. Stanęło na Crumble. Brzmi dość skomplikowanie... A to najprostszy deser świata! Crumble- czyli po prostu owoce pod kruszonką.

Ciasto:


  • 150 g mąki
  • owoce- ja użyłam kwaśne jabłka pokrojone w kostkę, mrożone truskawki i mrożoną porzeczkę
  • 50 g cukru + 120 g cukru do kruszonki 
  • 120 g masła
  • 50 g płatków owsianych
  • garść płatków migdałowych
  • łyżeczka cynamonu
Wykonanie:
Do silikonowej formy układamy owoce i mieszamy je z cukrem i cynamonem. Masło, mąkę, płatki owsiane, resztę cukru ucieramy na masę. Jeśli jest zbyt gęsta dodajemy mąki, jeśli jest zbyt sucha dodajemy masło. Kruszonkę wysypujemy na owoce i posypujemy migdałami. Pieczemy w 180 stopniach przez 35 min.

Podajemy z lodami lub kremówką. ;)





niedziela, 16 marca 2014

Domowe tropiki!

Niedzielny poranek przywitał mnie chmurami. Hmmm... Nie tak miało być. 
Wczoraj zrobiłam wszystkie zaległe raporty i bazy danych na uczelnie, dzięki czemu dziś mam wolne. Dziwnie to brzmi. Wolne. Powoli. Leniwie. Brakowało mi tych słów w moim życiu. Dlatego dziś postanowiłam zaszyć się w kuchni. Kubek kawy, fartuch i dużo prostych składników, z których planowałam wyczarować coś na poprawę humoru.

Wybór padł na cisto bananowe z migdałami oraz babeczki z kiwi, bananem, migdałami i makiem. Myślałam jeszcze o konfiturze z róży, ale cisto wyszło zbyt płynne jak na tak ciężkie nadzienie.

Zaczęłam od bananowca. 


  • 3 banany (dojrzałe rozgniecione widelcem)
  • 120 g masła
  • 200 g cukru
  • 2 jajka
  • cukier waniliowy
  • 250 g mąki
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • migdały w płatkach (garść)

Na początek miksujemy jajka z cukrem i cukrem waniliowym. W oddzielnej misce łączymy mąkę z proszkiem do pieczenia i przesiewamy do masy. Wlewamy do formy, obsypujemy migdałami (ja użyłam okrągłej formy silikonowej) i pieczemy 40 min w 180 stopniach.

Podczas gdy bananowiec dochodził w piekarniku, ja zaczęłam łączyć składniki na babeczki.

  • 2 jajka
  • 130 g cukru
  • cukier waniliowy
  • 250 g mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 100 g masła
  • 200 ml mleka
Jajka ucieramy z cukrem i wanilią na kogel mogel. Masło roztapiamy na małym ogniu, zdejmujemy z gazu i wlewamy zimne mleko. Dodajemy do masy jajecznej. Mąkę z proszkiem do pieczenia przesiewamy przez sito i łączymy z masą (za pomocą łyżki nie miksera!). I teraz zaczyna się inwencja twórcza ;) 
Do środka możemy dodać prawie wszystko. Jako, że ciasto jest dość płynne nie radzę nic ciężkiego, bo może opaść na dno i się przypalić. Ja pokroiłam w drobną kostkę kiwi i banany, dodałam po kilka kostek do każdej babeczki i przykryłam łyżką cista. Na wierz posypałam migdałami i makiem (świetne byłyby też posiekane orzechy, sezam czy wiórki/chipsy kokosowe).  Piekłam w blasze z otworami na muffiny, wkładając do środka papierowe, jednorazowe foremki. Pieczemy około 20 min w 180 stopniach.


A oto efekty ;)




Do tego herbata z mango, sok pomarańczowy i suszone daktyle... Domowe tropiki!
Ponad połowa dnia za nami, a za oknem co? Słońce! Chcę wierzyć, że to moje egzotyczne nastawienie przyciągnęło kilka ciepłych promieni i błękitne niebo! Oby tak już zostało!





http://images.wookmark.com/58847_a29e60e0b3d1add2f9d985dcb7b372f1-d4ue4pw.jpg




http://fc05.deviantart.net/fs71/i/2011/294/4/1/rose_tea_by_fairycat60s-d4di2jw.jpg





http://thefabweb.com/wp-content/uploads/2012/08/3gLSm.jpg

Barcelona- za niecałe 2 miesiące!

http://www.barcelonaflats.co.uk/public/upload/gimages/638394d9c66c063c50b9c5c9080506d9.jpg

Barcelona ;)


Przepisy pochodzą z mojego ulubionego bloga White Plate (nieco pozmieniane przeze mnie;)).

piątek, 14 marca 2014

Asia w krainie czarów...

A może by tak zabawić się w Alicję i na jeden dzień przenieść się do krainy czarów? 
Niemożliwe?
A jednak!

Niedawno na Kabatach powstała kawiarnia o wymownej nazwie ,,EAT ME DRINK ME". Jako, że jestem wielką fanką Alicji i jej gonitwy za białym królikiem musiałam odwiedzić to miejsce.
Dziś po ciężkim (i długim) dniu na uczelni razem z T. pojechaliśmy na ulicę Wąwozową. Od razu znaleźliśmy właściwe miejsce. Nie wyolbrzymię, gdy powiem, że od pierwszej chwili w tej kawiarni wpadłam do króliczej nory i przeniosłam się w magiczny świat! Dużo sztucznej trawy, zielony sufit, dwie zakręcone (pozytywnie ;)) Panie w przepięknych sukienko-fartuchach, no i wystrój... Tego nie da się opisać! Właściciel pomyślał o wszystkim, każdy najmniejszy przedmiot ma wielkie znaczenia, nie ma miejsca na przypadek i "wpadkę". Po prostu trzeba to zobaczyć ;). 

Moje pierwsze słowa? Chcę mieć kiedyś taką kawiarnie, a teraz chcę tu pracować! To dokładnie moja bajka, moje czary.

Udało nam się zająć miejsce w bardzo przyjemnej wnęce (z tronem :D) i widokiem na całą kawiarnię. Ruch był ogromny. Jedni wychodzili, a na ich miejsce pojawiali się kolejni- ,,jak w ulu".
Jak już wspominałam, przyjechaliśmy prosto z laboratorium, więc musieliśmy coś zjeść. Postawiliśmy na naleśniki. 
Czekaliśmy długo. Bardzo długo. Nawet bardzo,bardzo długo. Panie biegały od stolika do stolika, upewniając się co, kto zamówił. Widać, że to młode miejsce i jeszcze się docierają, dobrze, że mimo paru pomyłek wszystko było robione z wielkim uśmiechem na twarzy ;).

Naleśniki były warte tego czekania. Nie za słodkie, nie za mdłe. T. miał tylko jedną uwagę- liczył, że jego naleśniki z twarożkiem i ananasem będą ciepła, a takie nie były. Dodatkowo nasze talerze zostały bardzo oryginalnie ozdobione (serek mascarpone/ bita śmietana, mięta, sos truskawkowy i płatki róż ;)). Talerze zostawiliśmy puste!

Po posiłku postanowiliśmy zamówić coś do picia. Wybór padł na koktajl banan- Oreo i smoothy mango. I tym razem wybór był trafny!


Generalnie ceny wahają się od kilku złoty (np. 8 zł lemoniada) do kilkudziesięciu (makarony). Widać, że jakość produktów jest na prawdę wysoka, więc uważam, że ceny nie są wygórowane.

 Facebook: https://www.facebook.com/eatmedrinkmekabaty?fref=ts
















Jak nigdy podpisuje się pod tym miejscem w 100%!!! 

niedziela, 9 marca 2014

Dzień kobiet!

Dopiero co skończył się Dzień Kobiet. Wiem, wiem... PRL i te sprawy. Dla mnie jednak to święto podczas którego dowiaduję się, jak wiele znaczę dla mojego ukochanego, moich przyjaciół.
Teraz pewnie polałaby się fala komentarzy, że powinni mi to okazywać na co dzień. Okazują. Może nie tak dobitnie jak 8 marca, ale okazują. Nie okłamujmy się. Żyjemy w takich czasach, że każdy pędzi, nie mając czasu na nic.
Niech ten jeden dzień w roku będzie wolny i leniwy. Mój taki był ;).







Mój chłopak to SKARB ;)

sobota, 8 marca 2014

Internetowe zakupy

Najdłuższa przerwa od początku prowadzenia bloga! Ponad dwa miesiące... Co takiego się działo? 5 liter. SESJA. Ciężka, męcząca. Patrząc z perspektywy czasu jestem pod ogromnym wrażeniem siebie i moich przyjaciół, że jakoś się udało przez to przebrnąć. Teraz mamy nowy semestr, jak dla mnie czas odpoczynku (tylko 3 dni na uczelni).
Przez egzaminy nie miałam na nic czasu, dlatego tak bardzo doceniłam zakupy przez internet. Mimo, że nie lubię chodzić po sklepach to zawsze tą formę zakupów wybieram. Wolę coś przymierzyć, wybrać idealny rozmiar, książkę przejrzeć, przeczytać kilka stron. Niestety (a może i "stety" ;)) coraz mniej mam czasu na leniwe popołudnia w centrach handlowych.

Pierwszym z moich zakupów była bluza ze sklepu DITRY SWAG. Już od jakiegoś czasu zastanawiałam się nad jej zakupem, w końcu udało się. Na początku miałam problem z rozmiarem, ponieważ rozmiarówkę mają unisex... W końcu zdecydowałam się na rozmiar S choć normalnie noszę M, "jest ryzyko jest zabawa"... Co do nadruku problemu nie miałam: "Black is such a happy color" genialnie odzwierciedla mój styl ;). Gdy dostałam bluzę (po około 3 tygodniach, długo, ale byłam o tym uprzedzona na początku) byłam trochę zawiedziona. Spodziewałam się ciepłej, grubej bluzy. Jednak już następnego dnia, gdy ją założyłam okazało się, że mimo iż jest cienka jest na prawdę ciepła.
Generalnie jest to jedna z moich ulubionych bluz. Jest bardzo oryginalna i często znajomi mnie o nią pytają.
Jeśli chodzi o ceny, to normalnie buzy kosztują 129 zł. Dirty Swag robią często przeceny, podczas których można dostać taką bluzę już za 99 zł, a moim zdaniem jest to świetna cena.

Jak zwykle wrzucam FB: https://www.facebook.com/dirtyswagdirtyswag?fref=ts




Kolejnym moim zakupowym celem były książki. Jak łatwo zauważyć ceny książek z roku na rok rosną w ogromnym tempie. Zawsze jednak, gdy już decydowałam się na zakup jakichś egzemplarzy kierowałam się w stronę Empiku. Kilka miesięcy temu odkryłam fenomen księgarni MATRAS. Nie dość, że same księgarnie mają cudowny klimat (nie starają się na siłę sprzedać wszystkiego, są tam książki, w końcu to księgarnia), to dodatkowo zachęcają do zakupu na prawdę konkurencyjnymi cenami. Kupiłam u nich już kilka książek, ostatnio zamówiłam najnowszą powieść o perypetiach Bridget, a dokładniej "Bridget Jones: szalejąc za facetem". W innych księgarniach książka ta kosztuje około 35 zł ja zapłaciłam (z tego co pamiętam) 24 zł. Jak dla studenta, który zarabia jest to spora różnica. Z tego co wiem w stacjonarnych sklepach Matras ceny są prawie tak przystępne jak przez internet. Ja zawsze kupuję przez internet, a odbieram w sklepie, dzięki czemu zaoszczędzam na przesyłce ;).

Sklep internetowy MATRAS: http://www.matras.pl/






Ostatnim zakupem (dokładnie wczorajszym) są bilety na łódzki koncert Avenged Sevenfold! Długo zastanawiałyśmy się z Natalią czy jechać, w końcu jednak podjęłyśmy decyzję.
Czekałyśmy na ten koncert około 5 lat. Nie może tam nas zabraknąć. 4 czerwca- nie mogę się doczekać!