Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kawiarnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kawiarnia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 lipca 2014

Łódzkie oderwanie się od rzeczywistości.

Od wyjazdu do Łodzi minął prawie miesiąc. 
Bardzo ciężki miesiąc. 
Od razu po powrocie musiałam szybko się zmobilizować do nauki- przyszła sesje. Jak zwykle nieoczekiwanie, z zaskoczenia. Dlatego ten wpis wylądował na moim blogu z kosmicznym opóźnieniem. 


Wiele się nasłuchałam na temat tego miasta, że jest brzydkie, oprócz Manufaktury dosłownie nie ma tam nic wartego uwagi... Jednym słowem dziura! 
Nic bardziej mylnego! Łódź pokochałam od pierwszego wejrzenia i z każdą chwilą moja miłość rosła. Jak można się domyślać wraz z siostrą starałyśmy się, aby ten wyjazd był jak najbardziej studencki- zobaczyć dużo, a zapłacić mało ;). Aby łódzka notatka była bardziej przejrzysta postaram się wypunktować rzeczy godne uwagi związane z podróżą i pobytem. 

1) Dojazd.
Już kilka wyjazdów temu stwierdziłyśmy z Natalią, że chyba niedługo dostaniemy karty stałego klienta w Polskim Busie. Tak, po raz kolejny skorzystałyśmy z ich oferty. Nie dość, że podróż jest szybka i komfortowa to jeszcze stosunkowo niedroga (70 zł w obie strony- jedyny minus dla mnie studenta to taki, że nie mają żadnych zniżek :/)

2) Zakwaterowanie
Tu niestety miałyśmy mały wybór. Szukając noclegu jakieś 1,5 miesiąca przed planowanym wyjazdem, wszystkie tanie hostele były już pozajmowane. Udało nam się znaleźć bardzo przyjemny hostel zaraz przy głównej ulicy (Hostel Flamingo). I może cena nie jest najmniejsza (120 zł za pokój dwuosobowy), to jednak wygoda była- przestronny pokój na poddaszu, łazienka, śniadanie wliczone w cenę, wi-fi i bardzo miła, młoda i kontaktowa obsługa. Zdecydowanie jeszcze nie raz ich odwiedzimy.

3) Kawiarnie
Byłyśmy tylko w jednej, ale za to godnej polecenia- Cafe Kofeina. Generalnie Łódź jest wypełniona pięknymi kawiarniami, niestety do Łodzi przyjechałyśmy tylko na dwa dni więc wiele jeszcze przed nami. Cafe Kofeina urzekł nas obsługą, i przepysznymi napojami. Jak dla mnie wystrój jest zbyt ponury choć niektórzy powiedzą, że jest "klimatyczny" ;).






4)Jedzenie
Mimo, iż nie przepadam za jakimikolwiek sieciówkami to tu nawet one mnie urzekły ;). Na pierwszy obiad poszłyśmy do Sphinxa. Wybór nie był przypadkowy, studenci mają 50% zniżki na wybrane dania. Niestety legitymacje mam tylko ja, jednak ładnie uśmiechnęłyśmy się do pana kelnera i powiedział, że jedna legitka wystarczy ;). Jak pewnie większość z was wie, do każdego dnia dostaje się tam takie placuszko- chlebki.
Generalnie są okrągłe. Ja natomiast dostałam.... serduszko. A pan kelner stawiając przede mną talerz nachylił się i powiedział ,, Z pozdrowieniami od szefa kuchni". Mała rzecz, a cieszy ;).




Kolejnym miejscem do którego poszłyśmy na obiad była naleśnikarnia Manekin. I mimo, że w Warszawie raczej wszyscy śmieją się z nich ( a raczej z kolejek na chodniku przed Manekinem), to Łódź chyba jeszcze nie poznała tego fenomenu. Za kilkanaście złotych dostałyśmy ogromne naleśniki ( ja z łososiem, Natalia z kurczakiem) do tego ciepłe sosy i najlepsza lemoniada jaką piłam w życiu. Do tego wystrój jak w starym tramwaju... Zdecydowanie to miejsce dla mnie.




5) Zakupy
Uwielbiamy z Natalią przywozić z naszych podróży praktyczne pamiątki (biżuterie, ubrania, dodatki). Łódź zapunktowała u nas wieloma tanimi sklepikami z odzieżą, sklepami indyjskimi i sklepami w których ubrania były tak niespotykane, że aż trudno było nam uwierzyć, że w jednym miejscu są rockowe koszulki, futerkowa kurtka, śpioszki pingwinki i sweter w jeże. Tak, Łódź jest rajem dla hipsterów, teraz to widzę.





6) Nocne życie...
Żadne miasto nie jest bez wad! Nocne życie w Łodzi jest... no właśnie nie ma go. O  godzinie 22 ul. Piotrkowska była zupełnie pusta. Wszystkie sklepy pozamykane, nie mówiąc o fast foodach... Znalazłyśmy jeden otwarty bar! Chmielowa Dolina przywołała nas do siebie dochodzącą ze środka piosenką ,,Zombie". Odbywało się tam karaoke. I choć prawie wszystkie stoliki były puste nie chciałyśmy opuszczać tego miejsca. Pyszne drinki, świetna muzyka. Miałyśmy ochotę spędzić tam całą noc.





7) Koncert!!!
Od tego powinnam zacząć... ;) Avenged Sevenfold... Tak, czekałam na to 6 lat i się udało! Mimo mojego wielkiego zdenerwowania na organizatorów sam koncert był cudowny. Wybuchy, ogień i ONI! Chłopaki pokazali, że dla nich nie liczy się ilość fanów, a ich jakość. Zagrali wszystkie najbardziej znane piosenki. Zapewniali nas, że nasz związek (Polska- a7x) dopiero się rozpoczął. Za każdym razem, gdy mi ciężko i pomyślę o tym koncercie uśmiech mechanicznie pojawia się na mojej twarzy. Nie zawiedli mnie.


















Taka była moja podróż do Łodzi. Pełna pięknych miejsc, wspaniałych wspomnień... Chcę tam wrócić!



















Przydatne linki:

  • PolskiBus http://www.polskibus.com/
  • Hostel Flamingo http://www.lodz.flamingo-hostel.com/
  • Cafe Kofeina https://www.facebook.com/cafekofeina?fref=ts
  • Sphinx http://www.sphinx.pl/
  • Manekin https://www.facebook.com/pages/Manekin-%C5%81%C3%B3d%C5%BA-Fan-Page/199532676737109?fref=ts
  • Chmielowa Dolina https://www.facebook.com/PubChmielowadolina

niedziela, 6 kwietnia 2014

Raj w centrum miasta

Od dziecka je uwielbiałam. 
Najbardziej z polewą i owocami. 
Z bitą śmietaną mniej, bo najczęściej była ta sztuczna, bardzo słodka .
Oczywiście mowa o GOFRACH ;). Kojarzą mi się z rodzinnymi wyjazdami na wakacje i spacerami po Starym Mieście (też koniecznie w wakacje!). Z biegiem czasu zaczęłam je zapominać... Wolałam iść na kawę niż na ciepłego gofra... W minione wakacje poszłam na jedną z uliczek Starego Miasta specjalnie na niego. Podekscytowanie sięgało zenitu! Liczyłam na pysznego, puszystego gofra z owocami i czekoladą! A co dostałam? Jakiś cienki niewypieczony placuszek... Zawiodłam się na gofrach.


Wiarę w doskonałe gofry przywróciło mi nowe miejsce w Warszawie- "Sklep z Goframi" mieszczący się niedaleko mojego liceum (dlaczego ich nie było, gdy chodziłam do liceum?!), czyli zaraz przy Starym Mieście. Do postu o nich szykowałam się 2 tygodnie. 
W pierwszym tygodniu postawiłam z T. na klasykę. Pyszne, słodkie gofry w nowej odsłonie: mój- kakaowe ciasto z czekoladową polewą i całymi orzechami, T.- kruche ciasto z masą kajmakową i bananami. Mimo prostych składników były pełne smaku. Raj dla podniebienia. 
Tydzień później postanowiliśmy poeksperymentować. Wytrawne gofry- tego jeszcze nie widziałam, mimo to były na prawdę ciekawe. Połączenie grubego, ale bardzo delikatnego ciasta z kremowym jogurtem, kawałkami łososia, kaparami i świeżym koperkiem, to dokładnie to co w środowe popołudnie pozytywnie nastraja na resztę tygodnia. T. tym razem wybrał ciasto ziemniaczane z sosem czosnkowym i serem żółtym (Jemu bardzo smakował, dla mnie był odrobinę za tłusty). Do gofrów dostaliśmy na deser pyszne, domowe bezy, co było bardzo miłym akcentem ;).

W internecie aż wrze na ich temat. Niektórzy ich chwalą, niektórzy krytykuję. Na argument "za drogo" mam jedną odpowiedź- gofrów nie jada się codziennie, na kawy w "sieciówkach" ludzie codziennie wydają o wiele więcej. Te gofry na prawdę są warte swojej ceny!
Oprócz dużego wyboru gofrów (które możemy zabrać również na wynos), możemy napić się kawy oraz innych napojów. Samo miejsce jest malusieńkie, ale dzięki temu panuje tam świetny klimat. Czułam się, jak gdybym wpadła między zajęciami do znajomych na gofra ;).
Jedyne co bym może dodała to prawdziwe talerze, zamiast tych papierowych. Rozumiem, że gofry to jedzenie typu "bierzesz w rękę i idziesz", ale skoro wymyślili gofry z kurczakiem i gorgonzolą to czemu by nie nadać im posiłkowego, obiadowego wymiaru ;)?


Zdecydowanie jeszcze nie raz do nich zajrzę, bo na prawdę warto- tak dobrych gofrów to jeszcze nie jadłam (nawet nad morzem!).

Fb:https://www.facebook.com/sklepgofry?fref=ts










https://fbcdn-sphotos-b-a.akamaihd.net/hphotos-ak-ash3/t1.0-9/p417x417/1743499_707047422680795_1863127479_n.jpg

piątek, 14 marca 2014

Asia w krainie czarów...

A może by tak zabawić się w Alicję i na jeden dzień przenieść się do krainy czarów? 
Niemożliwe?
A jednak!

Niedawno na Kabatach powstała kawiarnia o wymownej nazwie ,,EAT ME DRINK ME". Jako, że jestem wielką fanką Alicji i jej gonitwy za białym królikiem musiałam odwiedzić to miejsce.
Dziś po ciężkim (i długim) dniu na uczelni razem z T. pojechaliśmy na ulicę Wąwozową. Od razu znaleźliśmy właściwe miejsce. Nie wyolbrzymię, gdy powiem, że od pierwszej chwili w tej kawiarni wpadłam do króliczej nory i przeniosłam się w magiczny świat! Dużo sztucznej trawy, zielony sufit, dwie zakręcone (pozytywnie ;)) Panie w przepięknych sukienko-fartuchach, no i wystrój... Tego nie da się opisać! Właściciel pomyślał o wszystkim, każdy najmniejszy przedmiot ma wielkie znaczenia, nie ma miejsca na przypadek i "wpadkę". Po prostu trzeba to zobaczyć ;). 

Moje pierwsze słowa? Chcę mieć kiedyś taką kawiarnie, a teraz chcę tu pracować! To dokładnie moja bajka, moje czary.

Udało nam się zająć miejsce w bardzo przyjemnej wnęce (z tronem :D) i widokiem na całą kawiarnię. Ruch był ogromny. Jedni wychodzili, a na ich miejsce pojawiali się kolejni- ,,jak w ulu".
Jak już wspominałam, przyjechaliśmy prosto z laboratorium, więc musieliśmy coś zjeść. Postawiliśmy na naleśniki. 
Czekaliśmy długo. Bardzo długo. Nawet bardzo,bardzo długo. Panie biegały od stolika do stolika, upewniając się co, kto zamówił. Widać, że to młode miejsce i jeszcze się docierają, dobrze, że mimo paru pomyłek wszystko było robione z wielkim uśmiechem na twarzy ;).

Naleśniki były warte tego czekania. Nie za słodkie, nie za mdłe. T. miał tylko jedną uwagę- liczył, że jego naleśniki z twarożkiem i ananasem będą ciepła, a takie nie były. Dodatkowo nasze talerze zostały bardzo oryginalnie ozdobione (serek mascarpone/ bita śmietana, mięta, sos truskawkowy i płatki róż ;)). Talerze zostawiliśmy puste!

Po posiłku postanowiliśmy zamówić coś do picia. Wybór padł na koktajl banan- Oreo i smoothy mango. I tym razem wybór był trafny!


Generalnie ceny wahają się od kilku złoty (np. 8 zł lemoniada) do kilkudziesięciu (makarony). Widać, że jakość produktów jest na prawdę wysoka, więc uważam, że ceny nie są wygórowane.

 Facebook: https://www.facebook.com/eatmedrinkmekabaty?fref=ts
















Jak nigdy podpisuje się pod tym miejscem w 100%!!! 

sobota, 9 listopada 2013

Posłaniec uczuć

Gdy zobaczyłam tę nazwę na jednej ze stron na facebook'u, byłam lekko zaintrygowana... Brzmiała dla mnie jak tytuł wiersza czy książki, a nie kawiarni...

Tym bardziej, jak najszybciej chciałam dowiedzieć się "z czym to się je" i czy zaintryguje mnie w tym miejscu coś więcej niż sama nazwa .


Długo nie zwlekając (minęły chyba 3 dni po tam jak dowiedziałam się o istnieniu Posłańca Uczuć), razem z Tomaszem wybraliśmy się tam w jedno wyjątkowo "jesienne" popołudnie. Pierwszy plus jak dla mnie to to, że kawiarnia ta znajduje się idealnie na przeciwko Wydziału Chemii UW, także deszcz praktycznie nas nie dotknął. Znaleźć Posłańca nie jest trudno, już na ul. Wawelskiej znajduje się "wskazówka" gdzie iść :). Samo miejsce urzekło nas domowym klimatem. Czułam się tak, jak gdybym weszła do czyjegoś salonu. Mimo niewielkiego lokalu nie czuło się "wzroku" pani pracującej tam. Cały wystrój idealnie do siebie pasuje choć znaleźć można tam wszytko! Lampy, świeczniki, dynie, jakieś kolorowe łańcuchy, parę gier planszowych, no porostu wszystko!

Oczywiście nie oglądaliśmy tylko wnętrza, ale także próbowaliśmy menu. Na początek wybraliśmy latte i napój imbirowy. Kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła to to, że do mojego napoju Pani przyniosła mi... słój miodu lipowego :P! Jak dla mnie super pomysł! Po pierwsze posłodziłam sobie tyle ile lubię, a po drugie jeszcze bardziej poczułam się jak w domu! Jedyny minus to fakt, że łyżeczka którą dostałam do napoju była zdecydowanie za krótka do tak wysokiej szklanki i miałam mały problem z wymieszaniem miodu... No nic, czasami trzeba się pomęczyć ;).
Kolejną rzeczą, którą chciałam spróbować była zupa krem z brokułów z mlekiem kokosowym. Widziałam na ich funpage'u jak ją podają i byłam bardzo ciekawa czy nie są jednym z tych lokali, gdzie na stronie wszystko pięknie i cudowanie, a dla zwykłego klienta to już tak na "odwal się". Nie zawiodłam się! Krem dostałam w pięknej glinianej misie z przykrywką podaną na drewnianej desce, do tego kromki świeżego, chrupkiego i ciepłego chleba! Na prawdę byłam zaskoczona, że taki mały i chyba nie za bardzo popularny lokal podaje w tak estetyczny i oryginalny sposób. Sama zupa była bardzo smaczna, myślę, że bez tego chleba byłaby mało sycąca, tak więc trafili w dziesiątkę. 
Szkoda, że wybór cist był baaardzo mały, bo mieliśmy ochotę na jakiś deser dorównujący jakością i formą kremowi.

Ceny dość przystępne, kawy mniej- więcej 11-13 zł (z tego co wiedziałam można brać na wynos!), moja zupa kosztowała 12 zł, napój imbirowy 9 zł, a ciasta to koszt 8 zł.
Na pewno nie raz tam wrócimy i nie tylko dlatego, że jesteśmy sąsiadami ;)

Polecam!

Facebook: https://www.facebook.com/PoslaniecUczuc?fref=ts


No i te przepiękne kubeczki... *.*