Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesień. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesień. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 21 grudnia 2014

Najsłodszy festiwal na świecie!

Z miesięcznym opóźnieniem, ale jest!
Wpis o najsłodszym festiwalu na świecie. W większości będzie to foto-relacja, bo aż słów braknie, gdy się patrzy na te wszystkie cuda! Torty, ciastka, czekoladki, kawa, dekoracje do tortów... Mmm... Bardzo inspirujące miejsce- dla mnie kulinarnie, dla T. baristycznie (ale się dobraliśmy :P). 
Jedynym minusem jest lokalizacja- Pałac Kultury i Nauki to zdecydowanie za małe miejsce na tego typu wydarzenie. Trzeba było bardzo uważać, żeby czegoś nie strącić lub najzwyczajniej na świecie na kogoś nie wpaść. 
Mimo wszystko wspominam ten dzień cudownie! Dał mi wiele pomysłów na moje desery i motywacje, by pracować i kiedyś tworzyć takie dzieła ;).




Chłopak, który zabiera na taki festiwal to chodzący IDEAŁ! ;)



Czekoladowa kolejka E.Wedel.


















A na koniec degustacja deserów z cukierni Sowa ;)

sobota, 4 października 2014

Trochę lato, trochę jesień... Mój zwykły niezwykły dzień.

Kocham lato. 
Ubóstwiam upały...
Mimo to wyczekuję jesieni. Oczywiście nie mówię tu o zimnie, deszczu i szarości, ale o wrześniowo-październikowej pogodzie. Takiej jak teraz! Słońce nadal budzi mnie o poranku i mimo, że muszę założyć ciepły płaszcz i jesienne buty to nie mogę doczekać się porannego wyjścia z domu. Idąc jeszcze opuszczonym chodnikiem o 7:00 w sobotę słońce grzeje moją twarz, a ja z oddali widzę mały brązowy kamyczek błyszczący się na chodniku. Nikt dziś jeszcze tędy nie szedł, może dlatego nikt nie znalazł przepięknego kasztana... Idę dalej. Będąc już na przystanku jak zawsze stoję pod orzechowcem. Ale dopiero teraz patrzę pod nogi i szukam innych dobroci natury. Często schowane pod liśćmi, albo zepchnięte pod ogrodzenie, ja jednak znajduję- pierwszy orzech w tym roku! Z pełnymi kieszeniami mogę jechać na zajęcia (zaczęłam zaocznie gastronomię;)). 
Zajęcia skończyłam wyjątkowo przed czasem! Co zrobić, by ten dzień był jeszcze lepszy... 
Idąc ul. Marszałkowską spotykam Panią z owocowo- warzywnym kramem przepełnionym jesiennymi smakołykami. Tak. Dokładnie tego mi trzeba. Już od kilku dni "chodziły" za mną gruszki. No właśnie- gruszki. To jedne z tych owoców, które smakują mi tylko w określonym czasie i miejscu. Jadłam soczyste gruszki w Barcelonie i słodkie, wręcz lepkie w Turynie, ale żadne nie były tak pyszne jak te polskie! Rumiane, słodkie, soczyste, po prostu nasze. I to właśnie ten czas, kiedy są najlepsze. Po powrocie do domu naszła mnie ochota na zapiekanki- gruszka, mozzarella. Mmmm... niebanalne połączenia są zawsze najlepsze. 
Jedynym minusem jesieni, są coraz krótsze dni. Bo jak tu wykorzystać wszystkie jej dobroci skoro nie ma kiedy?! 
Zapada zmrok, a mi w głowie siedzi cisto dyniowe, takie typowe amerykańskie. Może i jest już późno, ale zacznę je robić, żeby jutro po zajęciach już tylko dokończyć. 
Dynia. Kolejna bohaterka. Dla mnie to chyba pierwszoplanowa postać. Piękna, pękata i słonecznie żółta, świeżo zerwana z ogrodu kończy swój dumny żywot pod moim nożem i ląduje w garnku. Na małym ogniu przeistacza się w kremowe purre. Jutro zagości na naszym niedzielnym stole w towarzystwie bitej śmietany jako tarta. 
Teraz, gdy noc przyszła na dobre, mam ochotę na kubek domowego kakao z bitą śmietaną i cynamonem. Szybko potrafię przestawić się na jesień. W końcu tyle w niej zapachu, smaku i koloru... 

Kilka jesiennych zdjęć "ukradzionych" w internecie i krótka foto- relacja ostatnich dni ;)
















sobota, 9 listopada 2013

Posłaniec uczuć

Gdy zobaczyłam tę nazwę na jednej ze stron na facebook'u, byłam lekko zaintrygowana... Brzmiała dla mnie jak tytuł wiersza czy książki, a nie kawiarni...

Tym bardziej, jak najszybciej chciałam dowiedzieć się "z czym to się je" i czy zaintryguje mnie w tym miejscu coś więcej niż sama nazwa .


Długo nie zwlekając (minęły chyba 3 dni po tam jak dowiedziałam się o istnieniu Posłańca Uczuć), razem z Tomaszem wybraliśmy się tam w jedno wyjątkowo "jesienne" popołudnie. Pierwszy plus jak dla mnie to to, że kawiarnia ta znajduje się idealnie na przeciwko Wydziału Chemii UW, także deszcz praktycznie nas nie dotknął. Znaleźć Posłańca nie jest trudno, już na ul. Wawelskiej znajduje się "wskazówka" gdzie iść :). Samo miejsce urzekło nas domowym klimatem. Czułam się tak, jak gdybym weszła do czyjegoś salonu. Mimo niewielkiego lokalu nie czuło się "wzroku" pani pracującej tam. Cały wystrój idealnie do siebie pasuje choć znaleźć można tam wszytko! Lampy, świeczniki, dynie, jakieś kolorowe łańcuchy, parę gier planszowych, no porostu wszystko!

Oczywiście nie oglądaliśmy tylko wnętrza, ale także próbowaliśmy menu. Na początek wybraliśmy latte i napój imbirowy. Kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła to to, że do mojego napoju Pani przyniosła mi... słój miodu lipowego :P! Jak dla mnie super pomysł! Po pierwsze posłodziłam sobie tyle ile lubię, a po drugie jeszcze bardziej poczułam się jak w domu! Jedyny minus to fakt, że łyżeczka którą dostałam do napoju była zdecydowanie za krótka do tak wysokiej szklanki i miałam mały problem z wymieszaniem miodu... No nic, czasami trzeba się pomęczyć ;).
Kolejną rzeczą, którą chciałam spróbować była zupa krem z brokułów z mlekiem kokosowym. Widziałam na ich funpage'u jak ją podają i byłam bardzo ciekawa czy nie są jednym z tych lokali, gdzie na stronie wszystko pięknie i cudowanie, a dla zwykłego klienta to już tak na "odwal się". Nie zawiodłam się! Krem dostałam w pięknej glinianej misie z przykrywką podaną na drewnianej desce, do tego kromki świeżego, chrupkiego i ciepłego chleba! Na prawdę byłam zaskoczona, że taki mały i chyba nie za bardzo popularny lokal podaje w tak estetyczny i oryginalny sposób. Sama zupa była bardzo smaczna, myślę, że bez tego chleba byłaby mało sycąca, tak więc trafili w dziesiątkę. 
Szkoda, że wybór cist był baaardzo mały, bo mieliśmy ochotę na jakiś deser dorównujący jakością i formą kremowi.

Ceny dość przystępne, kawy mniej- więcej 11-13 zł (z tego co wiedziałam można brać na wynos!), moja zupa kosztowała 12 zł, napój imbirowy 9 zł, a ciasta to koszt 8 zł.
Na pewno nie raz tam wrócimy i nie tylko dlatego, że jesteśmy sąsiadami ;)

Polecam!

Facebook: https://www.facebook.com/PoslaniecUczuc?fref=ts


No i te przepiękne kubeczki... *.*

wtorek, 5 listopada 2013

Bobby Burger

Były już naleśniki, kawy i herbaty. Teraz czas na prawdziwego dorodnego BURGERA! I oczywiście  nie takiego z sieciówki Fast Food typu "żółte M".

Kolejnego popołudnia wybraliśmy się na ul. Emilii Plater do Bobby Burgera. Może nie jestem fanką mięsiwa, ale burgerowy szał mnie ogarnął. Do sporego burgera z konkretnym kawałkiem wołowiny dostaliśmy też kawałek arbuza i pyszne mięsiste frytki! Idealny sos, warzywa, kotlet... Mmmm aż robię się głodna na samą myśl! Do burgera polecam lemoniadę, genialną lemoniadę!
Lokal bardzo przyjemny blisko Złotych Tarasów, ceny prawie jak w typowych sieciówkach.
Mimo iż baardzo mi smakowało, chętnie przejdę się do innych tego typu miejsc, aby mieć porównanie :).
Tak czy inaczej w mojej skali 10/10!!!
PYCHA PYCHA PYCHA PYCHA :)

Facebook:https://www.facebook.com/burgerbobby?fref=ts