poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Czy da się zrobić tort pod biurkiem w pokoju?

Ostatni tydzień spędziłam w kuchni- czyli tak jak lubię. W zeszłą niedziele miałam jednak misję specjalną. Urodziny mamy. Musiałam upiec tort, tak żeby jej nie obudzić. Wiedziałam jednak, że ubijanie bitej śmietany o pierwszej w nocy, w kuchni może być kontrowersyjne dlatego postanowiłam przygotować wszystko w pokoju ( gdyby to miało być mniej kontrowersyjne... :P). Wyzwanie podjęte! 
Banoffee pie, to w sumie bardziej deser niż tort. Nie raz widziałam go w kawiarniach, ale nigdy nie odważyłam się kupić. Pierwszy raz zrobiłam go na 22 urodziny mojego chłopaka, wtedy miałam komfort robienia w kuchni ;). 
Od pierwszego kęsa zakochałam się w tym połączeniu- banany, kajmak, lekka puchowa pierzynka. Podobno, ludzie dzielą się na tych co ubóstwiają banoffee pie i na tych co go nienawidzą . Nigdy nie poznałam tych drugich.



Banoffee pie


  • około 200 g ciasteczek (herbatniki, owsiane, nawet z czekoladą choć dla mnie to za dużo słodyczy)
  • 50 g roztopionego masła
  • 2-3 duże, twarde banany
  • odrobina soku z cytryny
  • 250 g serka mascarpone
  • 250 ml śmietanki kremówki (30% / 36%) 
  • puszka masy kajmakowej
  • ekstrakt z wanilii
  • kakao do posypania
Masło łączymy z rozgniecionymi ciasteczkami (mają mieć konsystencje bułki tartej) i mieszamy, aby przypominały mokry piasek. Wykładamy nimi tortownicę. Maskę kajmakową (nadal w puszcze) podgrzewamy, aby wygodniej się nam ją rozkładało na ciasteczkach. Na kajmak wykładamy pierwszą część bananów i skrapiamy cytryną, aby nie ściemniały. U dużej misce ubijamy serek z wanilią dodając po łyżce śmietanki, całość ma przypominać bitą śmietanę. Wykładamy na wierzch. Na górę możemy ułożyć jeszcze jedną warstwę bananów. W tym miejscu najlepiej, aby deser spędził kilka godzin w lodówce. Przed samym podaniem posypujemy dokładnie kakaem. 

Tak jak mówiłam, nie jest trudne, a smakuje cudownie, byłabym w stanie zjeść całość prosto z tortownicy... ;)

Te Święta obfitowały w moje wypieki, banoffee pie to tylko początek...


PS. W zeszłym roku był śnieg... Dużo śniegu. Dziś spędzam popołudnie na tarasie, z laptopem, jogurtowym mazurkiem, sernikiem londyńskim, domowym kompotem mamy i książką o Wenecji... Słońce omywa moją twarz, ptaki zastępują mi muzykę, a kot bawi się na trawniku wśród stokrotek. Czy można chcieć czegoś więcej?







Przepis na sernik i mazurka już niedługo ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz